Po krótkim czasie wstawiam dalszą część mojej opowieści, która dzieje się nadal w pierwszym rozdziale. Życzę miłej lektury! :)
###
Już po tygodniu każdy
władca postanowił coś w sprawie Lyrathi. Niewielu zgodziło się na pomoc
atakowanemu królestwu, ze względu na niechęć odczuwaną do władcy lub brak sił
militarnych. Wśród tych państw znalazł się między innymi Denarg, Soledd, Brugge
i Aria. Koriv i Anfalas jako jedyne zgodziły się na pomoc militarną Lyrathi.
Jak mówiły pogłoski, król morskiego kraju
również poprosił o pewną kwotę pieniężną, której jednak nie otrzymał, mimo licznych
próśb. Nie minęło kilka dni, a Anfalas,
kraj znany z produkcji naprawdę świetnych statków, wysłał je, by broniły przed
atakiem najeźdźców wybrzeż pobliskiego sojuszniczego państwa.
- Miasto na horyzoncie!
– Krzyknął doniośle mężczyzna z bocianiego gniazda wskazując w stronę lądu,
gdzie natychmiast skierował się statek wraz z resztą okrętów. Im bliżej byli, tym wyraźniej widać było
budynki miasta, a także rysy odleglejszego zamku. Po krótkim czasie 13 galer
przybiło do przystani, skąd na ląd wyszli wojownicy odziani w stalowe zbroje,
mający przypięty do pasa miecz i trzymaną w dłoni tarczę, na której widniało
godło kraju – Lew w koronie na niebieskim tle. Po chwili przed miastem zaroiło
się od zbrojnych rycerzy, a było ich niemało. Około 200 mężczyzn, z czego 50
zostało na pokładach swych statków. Anfalanscy zbrojni pod wodzą dowódcy,
Carthrewa, uzbrojonego w piękną zbroję o czarnym kolorze. Takiego koloru były
też jego włosy. Ruszyli po brukowanej
drodze wiodącej przez miasteczko. Miasto było już puste czyli król już uwinął
się z ochroną swych poddanych. I bardzo dobrze. – Pomyślał Carthrew. W pewnej
chwili zatrzymali się przed zamkową bramą, gdzie stała dwójka wartowników,
która zawołała do swych towarzyszy, w rozkazie otworzenia bramy. Otworzyła się,
wpuszczając ich do środka. Dowódca rozkazał udać im się na mury, a sam powiódł
do sali tronowej, w której znajdował się władca miasta. Wszedł do sali,
spojrzał na króla, który był w gotowym rynsztunku. Nie miał hełmu, gdyż jego
miejsce zajmowała złota korona. Czarnowłosy wódz ukłonił się z szacunkiem, po
czym rzekł do królewskiego majestatu.
- Witam ciebie królu
Darkonie, zjawiłem się, by wspomóc cię w imieniu mojej królowej w walce ze
wspólnym nieprzyjacielem. Moi żołnierze czekają już w gotowości na murach.
Rozkazuj.
- Dajmy spokój tym
formułkom. – Machnął niedbale ręką król Lyrathi, dając do zrozumienia, by nie
zaprzątać sobie tym głowy. – Czas nas goni, a nieprzyjaciel już zbliża się do
miasta. – Spojrzał w brązowe oczy dowódcy. – Jak pewnie zauważyłeś, zająłem się
mieszkańcami miasta. Są bezpieczni w schronach. A teraz chodź ze mną na mury.
- A taktyka, panie? –
Zapytał czarnowłosy porucznik.
- Taktyka? Całą
zaplanowaną taktykę mam w mały palcu. A teraz chodź, żołnierze się
niecierpliwią, młody poruczniku.
###
Król wpatrywał się cały
czas w jeden punkt. Czekał skupiony. Obok króla stał najwyraźniej zaraz po
władcy najważniejsza osoba w całym tym gronie, która wydawał głośne rozkazy
żołnierzom. Chyba za głośne.
- Cholera, Cedrik, nie
wrzeszcz mi do ucha! Idź sobie pokrzycz o kilka metrów dalej, ja myślę!
- Wybacz panie. –
Powiedział speszony generał wojsk lyrathiańskich, który oddalił się nieco od
zamyślonego króla, powracając do swej głośnej czynności.
Carthrew stał w
otoczeniu swoich żołnierzy i przypatrywał się wykonywanym rozkazom przez
chłopów. Chłopi roznosili naczynia z ogniem dla łuczników, by mogli zasypać
wroga deszczem ognia. Dobry pomysł, o ile nie będą uzbrojeni w tarcze. –
Pomyślał. Dostrzegł także, jak z pobliskiego kamieniołomu większa grupa plebsu
zajęta była zaopatrzeniem onagera znajdującego
się na jednej z obszernych wież w swego rodzaju ,,drobne” kamienie. Dostrzegł
jeszcze parę rzeczy i miał wrażenie, że król przygotował się chyba na odparcie
całego wojska południa. Wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Wszyscy żołnierze i
wodzowie włączając w to pokrzykującego Cedrica stali na murach i wieżach
wyczekując na przybycie Khanu. Było bardzo ciepło i dzień nadawał się w sam raz
na długi spacer po lesie.
Zagrały rogi, ciche o
złowieszczej tonacji. Minęła godzina. Usłyszeli ponownie złowieszczą melodię
rogu. Tym razem blisko. Pierwsze oddziały już się pojawiły na brukowanej
drodze.
- Sięgnąć po strzały! –
Krzyknął Cedric, patrzący na formujące się wojska. Na przodzie znajdowali się
tarczownicy. Niedobrze.
- Zapalić groty strzał!
– Rozkazał generał. – Nałożyć strzały na cięciwy! – Podniósł rękę do góry. – Na
mój znak… - Spojrzał na wieżę, kiwając głową do tamtejszych żołnierzy, którzy
uruchomili już mechanizm, wystrzeliwując w stronę oddziału kamienie. Kamienie
zmiażdżyły kilku tarczowników i kilku żołdaków za nimi, dzięki czemu powstało
małe zamieszanie wśród szyków. Wykorzystał to generał.
- Strzelać!
Ponad trzysta strzał
uwolniło się od cięciw. Około stu utkwiło w ciałach południowców, przez co cały
oddział praktycznie poszedł w rozsypkę, przeżyło być może tylko kilka osób,
które teraz jak oszalałe wrzeszczały z bólu i od ran zadanego przez ogień. Po
chwili pojawił się drugi oddział, składający się zaledwie z tarczowników. W
ślad za nim poszły złożone z takiej samej jednostki trzy oddziały. Drugi został
stracony w podobny sposób co pierwszy, tylko że w tym nie przeżył ani jeden
żołnierz. Pozostałe dwa zbliżyły się w bezpiecznej odległości od murów, a także
w takiej odległości, aby onager nie mógł ich dosięgnąć. Spośród wrogich blokad
w postaci tarcz wyjawili się łucznicy, którzy oddali jedną salwę, by zaraz się
skryć. Powtarzali ten cykl dość często i nieregularnie, dzięki czemu pozbyli
się kilkudziesięciu ludzi na murach. Król postanowił wezwać jazdę, która ukryła
się w lesie za zamkiem. Jazda nabrała mocnego impetu, wpadając jak błyskawica
na tarcze ludzi z pustyni. Kawaleria, mimo silnego oporu, przedarła się przez
szeregi wroga, po chwili wracając do lasu, dając tym samym możliwość dobicia
wroga ogniem i strzałami. W tym czasie pustynni ludzie przywlekli ze sobą dwie
balisty. Dość spore, solidnie wykonane. Jeden z pobliskich żołdaków uruchomił
mechanizm, uwalniając wielki bełt, który zdruzgotał obszerną wieżę, pozbywające
się też dwóch tamtejszych łuczników. Jednak tamtejszy onager pozostał jeszcze
sprawny do działania. Zanim udało się jednak uwolnić kamienie, dwa gigantyczne
bełty zrujnowały wieżę, usuwając wszystkich tamtejszych ludzi i machinę, Nikt
nie zdołał uciec przez śmiercionośnymi bełtami. Gruzy spadły wokół zasypując
także najbliższy odcinek murów. Tam też byli ludzie, a dokładnie oddział z
Anfalas. Jednak większa część zdołała zejść z murów po schodach przez
niebezpieczeństwem.
- Zejść z murów!
Przejść do twierdzy! Do twierdzy! – Krzyczał król, a Cedric od razu włączył się
do wtóru. Wszyscy z wielką chęcią zaczęli kierować się do zalecanego miejsca.
Jednak bełty nie pozwoliły na to wszystkim. Spora część została zmasakrowana
przez bełty i gruzy z wieży, które nagle zaczęły ponownie spadać wokół przez
ostrzał balist. Wszędzie panował zgiełk, krzyk i wrzawa. Lała się krew, leciały
kończyny. I ludzie. Przebiegli pośpiesznie drogę do bramy twierdzy, w obawie,
że dosięgną ich złowrogie pociski. Bramę otworzyli żołnierze króla, zamykając
ją, kiedy wszyscy znaleźli się w twierdzy.
- Całą taktykę szlag
jasny trafił. – Zaklął król ponurym głosem. – Panowie, plany się zmieniły.
Będziemy się bronić tu, w twierdzy. Niech łucznicy i kusznicy zajmą pozycje
przy oknach. Jestem pewien, że te hieny będą próbować wyważyć bramę. Reszta –
zostaje ze mną przy bramie. Jeżeli się nie uda strzelcom, musi udać się nam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz